Szedłem zatłoczonym londyńskim peronem z dużym kufrem i wielką sową na ramieniu. Musiałem wyglądać komicznie ale nie przejmowałem się tym. Rozmyślałem o dzisiejszym dniu. Wstałem wcześniej żeby wszystko dopakować, lato nie chciało odpuścić i nadal słońce mocno świeciło, jakby chciało dodać otuchy wszystkim dzieciakom zaczynającym nowy rok szkolny. Ubrałem krótkie spodenki i czarny podkoszulek bez rękawów. Miałem nadzieję, że wieczorem się schłodzi, bo ubieranie czarnej i długiej szkolnej szaty na takim gorącu mi się nie uśmiechało. Wcześniej zrobiłem kilka prostych ćwiczeń fizycznych, to już takie przyzwyczajenie. Poza tym lubię dbać o formę i lepiej się czuję. Wziąłem zimny prysznic i po śniadaniu byłem już gotowy do drogi. Oczywiście ojciec nie miał czasu się ze mną pożegnać. Rozumiałem, że praca i obowiązki mu w tym przeszkodziły, ale i tak zdenerwowało mnie to i może poczułem lekkie ukłucie żalu...W każdym razie,wyjeżdżam na kilka miesięcy, najwcześniej przyjadę na Boże Narodzenie, o ile w ogóle w tym roku będę miał na to ochotę, a moi rodzice zachowują się jakbym szedł do sklepu po bułki. Z mamą z roku na rok też miałem coraz gorsze kontakty. Gdy wszedłem do kuchni, gdzie się krzątała uśmiechnęła się miło na powitanie. Była bardzo ładną kobietą i prawie w ogóle się nie starzała. Rzuciła mi jakieś kanapki i kilka butelek różnych napoi. Podała mi też pieniądze, które dwa tygodnie temu wymieniłem na Pokątnej z mugolskich w monety czarodziejskie.
-Tylko oszczędzaj. Tata musiał wcześniej wyjść do pracy ale życzy ci udanego roku w szkole. I zachowuj się dobrze i powodzenia w nauce! Samych szóstek!
-U nas nie ma szóstek.- burknąłem pod nosem.
-Ach...tak- była lekko zakłopotana.- Podwieźć cie na pociąg?
-Nie. Dam sobie rade. Do zobaczenia mamo!
Machnąłem ręką i wyszedłem z kuchni po kufer i swojego puchacza. Jak wychodziłem wyglądała jakby chciała mnie zatrzymać i przytulić, ale zrezygnowała.
No i jestem...Teraz wystarczy przejść przez barierkę i będę na peronie 9 i 3/4. Rozejrzałem się czy nikt nie patrzy i szybko przemknąłem na mój peron. Tutaj było głośniej a ludzie zachowywali się bardziej chaotycznie. Pełno ludzi w szatach magicznych, część w mugolskich ubraniach odsyłali swoje dzieci na nowy rok szkolny do Hogwartu. Zerknąłem na swoją sowę,aby sprawdzić czy ten huk jej nie stresuje, ale mój Bobo jak zwykle siedział dumnie wyprostowany i rozglądał się wszędzie z ciekawością. Był wyjątkową sową, ale teraz nie czas na wspominki. Muszę znaleźć Oliviera, mojego dobrego przyjaciela, z którym się nawet we wakacje spotykałem. Jednak w tym roku nie miałem czasu. Prawie całe lato przesiedziałem z moim kuzynem Alexandrem. Alex był przeciwieństwem Oliviera, przede wszystkim co go z nim różniło to dom. Ja z Olivierem byliśmy w Gryffindorze, a mój kuzyn był Ślizgonem. Czasami mam wrażenie, że Tiara Przydziału się pomyliła i też powinienem być w Slytherinie. Jednak zawsze byłem bardzo odważny, nic nie było mi straszne i śmiało podejmowałem ryzykowne czyny, a jedną z głównych cech Gryfona jest odwaga. Może to dlatego tu jestem. Przechodziłem korytarzami pociągu w poszukiwaniu przyjaciela, zaglądałem do każdego przedziału i nigdzie nie mogłem go spotkać. Jedyne na co trafiłem to grupkę szóstoklasistek, które zaczęły chichotać na mój widok. Uchodziłem za przystojniaka w Hogwarcie, byłem w miarę wysoki i dobrze wysportowany, nie żebym się chwalił ale buźkę też miałem ładną i nie przeszkadzały mi zerkające i rozchichotane na mnie dziewczęta ani te bardziej śmiałe, które mnie zagadywały i próbowały ze mną flirtować. Uważałem je po prostu za głupie, te pierwsze lekceważyłem a tym drugim odgadywałem coś takiego, że patrzyły na mnie jak na jakiś nowy okaz pięknego jednorożca. Dalej szukałem przyjaciela i nadal nie mogłem na niego trafić. Nagle poczułem, że coś potrąciłem swoim nowym trampkiem. Spojrzałem w dół i zobaczyłem małą włochatą kuleczkę toczącą się po podłodze pociągu i nagle zatrzymuje się przy otwartych drzwiach do jednego z przedziałów. Po chwili się domyśliłem, że to Pufek. Pewnie jakiś pierwszoklasista go zgubił. Schyliłem się po zwierzątko i zajrzałem do otwartego przedziału. Zobaczyłem tam mojego przyjaciela Oliviera. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, trochę wychudł ale gdy wstał, żeby się przywitać zrozumiałem. Po prostu jakimś cudem wyrósł. Zawsze był o głowę niższy ode mnie, a teraz byliśmy prawie równi.
-Czym oni cię karmili stary?- zapytałem.
Usłyszałem głupi śmiech za sobą. Stał tam John. Mój drugi dobry przyjaciel, jak zwykle z batonikiem w ręce.
-Nie chrumkaj tak, ty za to nic nie urosłeś gnomie!-oznajmiłem z uśmiechem. W prawdzie Johnny nie urósł, ale daleko było mu do gnoma. Był kilka centymetrów wyższy ode mnie.
-Patrzcie co mam!- pokazałem im małego Pufka.
-Kupiłeś sobie zwierzaczka? Nie za stary jesteś?- zapytał Olivier.
Wsunąłem kufer w przeznaczone na to miejsce pod siedzeniem i pozwoliłem aby Bobo zleciał z mojego ramienia. Ten posłusznie zeskoczył i podreptał po siedzeniu w stronę lekko uchylonego okna. Usadowił się na skraju siedzenia tak żeby świeciło na niego słońce i zamknął oczy. Wszyscy trzymali swoje sowy w klatkach, ale mój Bobo był inny. Nie lubił klatek, ale mimo tego miałem jedną w domu i drugą w Hogwarcie. Usiadłem obok swojej sowy i posadziłem na kolanach Pufka. Gdy chłopaki już pochowali swoje kufry i usiedli oznajmiłem.
-Znalazłem go przed chwilą, pewnie jakiś dzieciak go zgubił. Może potem jak ruszymy przejdę się po pociągu i popytam czyj jest.
-Najwyżej na miejscu dasz ogłoszenie, że go znalazłeś.- dodał Olivier.
-Też tak pomyślałem mądralo.
Johnny wyciągnął dużą paczkę orzeszków w czekoladzie i zaczęliśmy opowiadać o swoich wakacyjnych przygodach jedząc smakołyki. W sumie ja niewiele mówiłem, słuchałem z radością przyjaciół.
Pani Depp
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz